środa, 27 września 2017

Wrześniowy wyjazd

Jeszcze tydzień temu, miałam głowę pełną obaw, ale i też pełną planów. 


Pomysł na wycieczkę do Budapesztu, wpadł mi do głowy na gdyńskim spotkaniu podróżniczym "Kolosy". Poznałam dziewczyną, która sporo jeździła po świecie ze znajomymi i nie dawno była ze swoją drugą połówką PolskimBusem w Budapeszcie.

Most Łańcuchowy nad Dunajem
Marzec jets idealnym terminem na planowanie wakacji. Zdarzają się jeszcze przymrozki, rokiem akademickim są już wszyscy spragnieni. Jedyną motywacją do dalszego funkcjonowania jest skierowanie swoich myśli w stronę wakacji.


Z kompanem na wycieczkę zawsze mam problem. Jest na świecie jedna osoba, w której towarzystwie czuję się bezpiecznie i mogłabym pójść na koniec świata. Z tym tylko problemem, że ta osoba nie jest fanem podróży i wyjazdów, w takim charakterze jaki ja preferuje.

Kobieta z liściem nad głową a w zasadzie "Pomnik Wolności" na Górze Gellerta
Plan całej wycieczki starałam sobie wypunktować. Nie ustaliłam konkretnego godzinowego planu, bo wiem że jakby godziny mi się poprzesuwały to już bym czuła niepokój. Bo coś nie jest po mojej myśli. Dokładnie określone mieliśmy tylko wejścia do muzeów, które i tak poprzesuwaliśmy :) Czasem spontaniczność, że jest aż taka zła.


Wycieczkę rozpoczęliśmy na dworcu Kelenfold, gdzie o 5 rano wyrzucił nas PolskiBus. Godzina bardzo niekomfortowa, dzielnica jedna z tych, do których samotne kobiety nie wchodzą z własnej woli, jeśli chcą do domu wrócić ze swoją torebką. Widok jak z czarno-białych fotografii, kiedy w sklepach były tylko puste półki.


Podczas naszego dwudniowego pobytu odwiedziliśmy wszystkie podstawowe punkty turystycznego Budapesztu.
-Góra Gellerta
-Wzgórze Zamkowe
-Baszta Rybacka
-Parlament (w dzień, w noc i od środka)
-Wyspa Małgorzaty
-Zamek Vajdahunyad
-Hala Targowa



Noc spędziliśmy w hotelu, który swoim charakterem bardziej przypominam akademik dla studentów z całego świata. W recepcji była kuchnia i pralnia, oraz kanapy, planszówki, książki. A piętro niżej był bar z tarasem, gdzie do 23 można było wypić piwo. W powietrzu unosiła się młodzieńcza radość. Polecam, gdyby ktoś był w Budapeszcie i szukał sprawdzonego miejsca na nocleg, nie do końca w centrum- Casa De La Musica.


Miejsca turystyczne są piękne, masa sklepików, stoisk. Za to jak się wejdzie w głąb dzielnic, co Budapeszt jeszcze pachnie komuną. Dużo chodziliśmy i to często na wyczucie, a nie z GPSem. Staram się używać map googlowskich dopiero w momencie gdzie nie wiem gdzie jestem, albo szukam najszybciej drogi między punktem A i B.


Smutne jest to, że na ulicach są tysiące bezdomnych. Byłam światkiem, jak chłopak (dwadzieścia pare lat) zostawił bezdomnemu w reklamówce świeżę pieczywo. U mnie w mieście jak jest jakiś bezdomny to w większości alkoholik. Odniosłam wrażenie, jakby tamci ludzie trafili na ulice, bo tak potoczyło się ich życie, a nie dlatego, że zaczęli pić.


W Budapeszcie urzekły mnie żółte tramwaje. Tak bardzo lubię, kiedy komunikacja miejska ma nadany pewny styl, kolor. A nie każdy pojazd jest inaczej nakrapiany. Szczególnie, że tramwaje przejeżdżają pod samym budynkiem parlamentu, który jest symbolem stolicy Węgier.


Następnym przystankiem w podróży, były 3 dni w Krakowie. Stolica Małopolski przywitała nas ulewą. I mniej więcej tak było przez cały nasz pobyt. Przez co nie zobaczyliśmy tego co chcieliśmy, bo ile można moknąć. W każdym razie łuski nam nie wyrosły, syreni ogoń też nie.



Po przyjeździe trafiliśmy od razu do Muzeum Lotnictwa. Na tak małym terenie umieścili tyle samolotów. Można by pół dnia chodzić i oglądać, gdyby tylko była ładna pogoda. Nienawidzę latać, ale samolotki są cudem techniki, idealnym gdy patrzy się na nie z ziemi.


Kraków był dla mnie pocieszeniem. Chciałam spędzić tam 22 września, żeby nie martwic się, że to już kolejne moje urodziny. Kiedy jest się po za domem, nie ma się czasu na użalanie się.


Daje duży minus dla Krakowa z perspektywy osoby odwiedzającej miasto. Tam wszędzie jest tłoczno, wszędzie są turyści. Idziesz wieczorem na piwo co Cybermachiny a tu pełno obcokrajowców i rodziców z dziećmi. 



Wdrapaliśmy się też na Kopiec Krakusa, z którego miał rozpościerać się widok na cały Kraków. I pewnie byłaby tam ta parorama, gdyby nie deszcz, chmury i ogólnie pojęta słaba widoczność.


Z Krakowa przetransportowaliśmy się do Kielc. To tylko 2h drogi na prawdę wygodnym pociągiem Regio. Tam mieliśmy już zarezerwowany hotel Ibis. Cena podobno niż w naszym krakowskich hostelu, ale standard o wiele wyższy.


Pierwszym moim zaskoczeniem był brak tramwajów. Jak miasto, które ma tak dobrze rozwinięty sport, tyle uczelni wyższych nie ma tramwajów? Od rodziców słyszałam, że w Kielcach nic nie ma i nie ma po co tam jechać. A ja uważam, że to nie prawda.


Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to kasztanowce na każdym kroku i setki kasztanów leżących na chodnikach. Byliśmy w centrum geoedukacji. Poświęcone jest ono życiu i kształtowaniu się gór świętokrzyskich w epoce dewonu. Odwiedziliśmy rezerwat Wietrznia i Kadzielnia.



Odwiedziliśmy dwie burgerownie, które mnie osobiście na kolana nie powaliły. Za to na rynku znalazłam hamaczek przymocowany między dwoma donicami z kwiatami. Można się położyć i rozbujać podziwiając fontannę.


Głównym punktem naszej wycieczki w Kielcach był mecz PGE Vive Kielce-THW Kiel. Z hali wyszłam przepełniona wrażeniami. Takiej atmosfery na hali sportowej jeszcze nie widziałam. Tylu ludzi wspierających jeden zespół. To było coś nie do opisania. Tam nikt nie siedział tyłkiem na krzesełku. 


Znaleźliśmy ogólnodostępny plac zabaw dla dzieci z wbudowanymi w ziemie na stałe trampolinami. To jest genialny pomysł.