Ostatnio zauważyłam, że to prawie miesiąc od kiedy ostatni raz tutaj pisałam. Zaglądać, zaglądam dość często, ale pisanie zajmuję więcej czasu i ENERGII, której stanowczo mi brakuje.
Mój P. nie ma czasu, więc wolny wieczór póki jeszcze trzymam pion i świadomość (po trzygodzinnym wykładzie z matmy) muszę jakoś zagospodarować.
Dzisiejszy dzień to jakaś zmora, jak dobrze że już się kończy.
W nocy spać nie mogłam, kolejny koszmar. Tym razem facet z bronią, który do mnie strzelał. Tylko gorsze było to, że mnie chroniła jakaś niewidzialna ściana od której odbijały się pociski, a inni dostawali kulki przeznaczone dla mnie. I ta bezbronność była najgorsza... Zważając, że był tam P.
Doszłam do wniosku, że to taka metafora odnośnie realnego życia. Tyle ostatnio marudzę i się żalę szczególnie jemu, że obrywa ładunkiem negatywnych emocji ale jeszcze dzielnie walczy i nie posłał mnie na drzewo mimo że nie raz się o to proszę.
Krzywda bliskich osób boli najbardziej. Powinnam się cieszyć, bo przecież aż tak źle nie jest. Studia to nie wszystko, a w zasadzie nie byłam nigdy przekonana do tego kierunku. Może tak miało być?!?
Święta coraz bliżej. Dzisiaj postanowiłam przebrnąć przez kartki świąteczne które walają mi się po biurku i czekają na wypełnienie. Niestety, jeszcze nie tym razem... Ale pora najwyższa już je zacząć wypisywać. Albo przynajmniej kupić znaczki, raz a na zapas żeby potem nie czekać znowu 45 min w kolejce na poczcie, bo jakiś facet nie potrafi zaadresować zwykłej koperty (irytacje sięgnęła zenitu gdy babka 4 razy tłumaczyła mu gdzie wpisać adresata a gdzie nadawce). No nic w dobie e-maili może to nie powinno dziwić...
Coś ze mną ostatnio jest nie tak... Coraz częściej marzę o świętach w gronie rodziny i przyjaciół, wielki stół, masa ludzi, wielka choinka, ta magia wisząca w powietrzu. Czasem tak zamykam oczy i wyobrażam sobie taką wymarzoną wigilie za te na przykład 10-15 lat. Marzenia dobra rzecz... Co czas przyniesie to się jeszcze zobaczy, może tegoroczne święta też jakieś będą.
Brakuje mi ostatnio ciszy i spokoju (ale nie samotności). Wszyscy biegną, spieszą się, krzyczą... Wszędzie są ludzie. W domu ruch i gwar, w pociągu ścisk, na uczelni zgiełk. Leżę pod moja kołdrą w zeberkę i tęsknie żeby przytulić się do P. i olać wszystko co się wkoło dzieje. Nie chcę być sama, ale chcę być w ciszy. Boję się ostatnio samotności. Niby wszystko jest tak jak zawsze, ale nie czuję się dobrze, bezpiecznie. Może to znowu moja głowa robi po prostu żarty.
No to tyle na dzisiaj. Zdjęć brak. Siły na trzymanie powiek w górze coraz mniej. Jutro kolejny ciężki dzień na uczelni do tego zapowiadają śnieg mróz i wiatr.Jakoś trzeba żyć :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz