wtorek, 29 września 2015

zainstalowana w Sopocie

Wylądowałam w Sopocie i próbuję tu jakoś funkcjonować.
Morze blisko, dworzec blisko, Przemek też oddalony o kilka minut spaceru, tylko do biedronki daleko. :)
Za to Gdańsk dzisiaj mimo deszczu pokazał, że jesień może być ładna i zaserwował mi piękną (podwójną) tęcze.
Zachód słońca też był wyjątkowy piękny, a spacer z ukochanym wzdłuż morza i przy pomarańczowym niebie to najlepsze co mogłam sobie wymarzyć.
Przecież kochałam góry, Tatry...
Spacery przy zachodzie słońca są równie urocze.


Zdjęcie zrobione z 7 piętra.
Widok z okna jest przepiękny, szkoda tylko że nienawidzę jeździć windą.


poniedziałek, 21 września 2015

siedze na lawce...

Siedzę na ławcę patrzę na słońce...
Właściwie to na peronie czekając na pociąg.
Jutro urodziny, ale od zeszłego roku prezenty dostaję dzień wcześniej. Rok temu MISTRZOSTWO ŚWIATA naszych siatkarzy, bo to przecież było specjalnie na moje urodziny :-) Tak, dalej to sobie wmawiam.


Dzisiaj natomiast kolejny mężczyzna zrobił mi niespodzianke z okazji jutrzejszych urodzin. Pan miły egzaminator na magicznej kartce napisal mi POZYTYWNY, a tak po ludzku to ZDAŁAM PRAWO JAZDY.  Muszę się pochwalić. Kosztowało mnie to sporo, ale już jest. Niedługo będzie już w moim portfelu. Zaczynam nadrabiać wszystkie zawalone rzeczy w zeszłego roku. Bo to było moje 3 podejście, ale pierwsze w tym roku. Dawno nie byłam tak szczęśliwa. Tym bardziej że nikt tego się nie spodziewał. DO TRZECH RAZY SZTUKA.


Dzisiaj jeszcze trzymam kciuki za Asie i za naszych siatkarzy żeby świętowali po wygranym meczu z Amerykanami, niech ten dzień będzie cudowny.
Post pisany dosłownie na kolanie z co chwile przejeżdzającymi pociągami. Wiem, że jak wrócę do domu to padnę na łóżko. Choróbsko rozkłada mnie coraz mocniej. Teraz mogę dalej marzyć o czerwonym dodge'u z paką na alpaka. Którego będe kiedys miala, moze zeskalowanego na pilota  i na półce ale będe miała.

ŻYCZĘ WSZYSTKIM TYLE SZCZĘŚCIA ILE DZISIAJ MNIE SPOTKAŁO!!!

Cholernie egoistycznie to brzmi. Skoro blog jest wtedy gdy mi smutno to musi być i wtedy gdy wesoło. Większość osób do PORDu zabiera ze sobą dwa dodatkowe ramiona ramiona wsoarcia. Ja znowu byłam sama. Bywa....
Do napisania, kiedy ochłonę i pozbęde sie tego choróbska.


sobota, 5 września 2015

sparing zwiastunem nowego sezonu

Mecz sparingowy APP Krispol Września z Lotosem Treflem Gdańsk. Od miesiąca czekałam na to spotkanie. A od ostatniego meczu na którym byłam minęło 5 miesięcy. Przez ten czas miałam całkowity odwyk od siatkówki i od robienia zdjęć na hali. Tęskniłam za tym, ale dzisiejszy dzień nie sprzyjał mi fotograficznie. Z mojego roztrzepania totalnego nie opróżniłam karty pamięci. Bywa :)


Podstawowa informacja wynik 3:2 dla Lotosu.
Chociaż tu o wynik nie chodziło, dwa mecze dla zwycięstwa Lotosu to najważniejsze. Spotkanie odbyło się w salce treningowej, do której sama w życiu bym nie trafiła. Odnośnie kibiców miałam wrażenie, że były to po prostu drugie połówki (tzn. partnerki) {uczulona jestem na to słowo} siatkarzy. Atmosfera bardziej jak na rodzinnym obiedzie, wszyscy wszystkich znają, większość siedzi cicho i czasem coś wtrąca a główną role odgrywają faceci w podobnym wieku, którzy nawzajem chcą coś sobie udowodnić. Przekrzykują się i narzucają wszystkim swoje zdanie. A po wszystkim i tak podają sobie ręce i wychodzą.


Czy to ja jestem taka stara? Czy to zawodnicy coraz młodsi?
Zostało mi 17 dni bycia nastolatką. Już nawet zawodnicy w gdańskim klubie są ode mnie młodsi... A ja nadal nie wiem co bym chciała robić w życiu. Może prócz oglądaniem meczy. :) Ale to nie jest zarobkowe zajęcie, a szkoda...
Mecz może i na najlepszym poziomie nie był, ale to przecież tylko sparing. Jednak puste trybuny trochę mnie zdziwiły, na mecze ligowe przychodzi pół Ergo Areny, a dzisiaj nawet jednej trzeciej hali treningowej nie udało się zapełnić.


Po raz kolejny uderzyła mnie moja znajomość języków obcych ( a właściwiej brak jakiejkolwiek znajomości). Osoby tak po prostu rozmawiające po angielsku to jest jakiś kosmos. Przez całe życie będzie mnie to dyskryminowało, chyba że ktoś wywiezie mnie siłą do Anglii i każe przeżyć mi tam pół roku. Wtedy może nauczyłabym się posługiwać w stopniu komunikatywnym tym językiem.


wtorek, 1 września 2015

zmasakrowana wewnętrznie

Siedząc nad kubkiem kawy, bo przecież nad kofeiną człowiek ma czas na chwile nostalgii, natchnęło mnie, że przecież dzisiaj w naszym Centrum Kultury i Sztuki jest koncert Doroty Osińskiej i do tego wstęp wolny. Gdzieś kiedyś widziałam jakąś wzmiankę i akurat dzisiaj mi się to przypomniało, przeznaczenie czy po prostu szczęście? Nie wiem...
Wstęp niby wolny, ale jednak w kasie trzeba odebrać bilety bo liczba miejsc ograniczona. Zadzwonić do CKIS nie miałam jak, bo oczywiście akurat padł mi internet, co u mnie nie jest niczym nadzwyczajnym. No to co pora się ubrać jak człowiek i wyprostować włosy. Mam nawyk, że jak się z nikim nie umawiam to chodzę jak takie zombii. Włosy związane byle jak, ubrana w to co było pod ręką. Tak już mam. Nie popadam w modową paranoję. 


Oczywiście w CKIS okazuje się że biletów już brak, ale znajoma wolontariuszka, mówi że jak będą wolne miejsca to będą wpuszczać i tych bez wejściówek. 
Wróciłam po 10 minutach i weszłam bez problemu, Parę wolnych miejsc było. Po zeszłorocznej przebudowanie jeszcze naszego "Domu Kultury" nie odwiedzałam, wiec wmurowało mnie kiedy weszłam na salę. Jako że byłam bez okularów, to wyłapałam wolne miejsce na wylocie w trzecim rzędzie. I odsapnęłam, tak jestem siedzę i pi razy oko widzę scenę. 
Na wejściu jeszcze spotkałam dyrektora CKIS, który zapytał się mnie czy zapomniałam o całej tej instytucji, bo jakiś rok temu byłam wolontariuszką. Zawsze ceniłam tego faceta, bo zna się na swojej pracy i wiedzę ma ogromną. On chyba też nie miał do mnie żadnych zarzutów. Miło tak, że ktoś mnie jeszcze pamięta. :) Tym bardziej, że do faceta mam ogromny szacunek. 


To teraz pora wspomnieć coś o koncercie. Nie jest to proste bo czuje się zmasakrowana wewnętrznie. Tak przeżuta, wypluta i podeptana. Nie potrafię opisać tego jak się czuję i tego co przeżyłam. To było magiczne przeżycie. Głos Doroty Osińskiej niszczy wszystko. Nie raz i nie dwa trafiła swoją piosenką prosto w moje serce i przeszyła je niczym ostra strzała. A zamiast krwi, z oczy po prostu popłynęły mi łzy.
Do tego te piosenki są o czym, z reguły o miłości co mnie bardzo dotyka. Kiedy wyszła na scenę (tak byłam bez  okularów) to odebrałam ją jako nimfę rzeczną, Długie rude falowane włosy i długo seledynowo-zielona sukienka. Ta jej skromność, delikatność zakłopotanie podczas komentarzy między piosenkami. Zdarzały się żarty i różne opowiastki. Oczywiście było też nawiązanie do dzisiejszej rocznicy wybuchu II wojny światowej. Nie raz napominała o swoim mężu, który było słychać że jest miłością jej życia i jest dla niej bardzo bardzo ważną osobą. Miłość jest dla niej ogromną wartością. 
Wokalistka wystąpiła wraz z czteroosobowym zespołem: klawisze, perkusja, gitara i bas. Czyli klasyka. Wszystko ze sobą świetnie grało i głos Doroty jest wspaniały. 


Niestety nagrania nie oddają tej magii. Oczywiście te miłosno-liryczno-smutne utwory przeplatane były żywszymi takimi na przebudzenie. Publiczność też została wkręconą do występu poprzez klaskanie czy śpiewanie, żeby te starsze kobitki się nie pospały, bo średnia wieku to dobre 60+ była. 
Bardzo ciesze się, ze poczekałam a nie zrezygnowałam od razu jak to mam w naturze. 
Piosenki trafiają tam gdzie powinny trafić. Zdarza się, że sprawiają potworny ból. 
Na koniec piosenka, która niszczy wszystko:


Jeszcze 2-3 lata temu kompletnie by mnie takie utwory nie ruszyły. Ostatnio poznałam co to znaczy siłą miłości i co to znaczy tęsknota. Miłość to największy prezent jaki człowiek może ofiarować drugiej osobie. Ale również ta sama osoba może odebrać wszystko łącznie z nadziejami na dzień jutrzejszy.