Uwielbiam robić zdjęcia.
Ale "nienawidzę" ich potem oglądać.
Ile razy popłynęły mi łzy podczas oglądania cyfrowych zdjęć zrobionych raptem rok temu? Sporo...
Ile razy się zawiodłam zgrywając zdjęcia z aparatu po plenerze, czy tez po meczu z nadzieją, że kilka ujęć jest na prawdę dobrych, a okazywało się to tylko złudzeniem? Za każdym razem.
Ale mimo to z Nikonkiem jestem związana, jak z żadnym innym przedmiotem.
Ale to za pewne kwestia tego, że szczęście daje mi po prostu naciskanie spustu, ustawianie ostrości, przesłony czy migawki.
Oczywistością jest, że chciałabym robić jak najlepsze zdjęcia.
Wiem, że nie mam do tego nadzwyczajnych zdolności. Mam dwie ręce, dwie nogi (co stanowczo ułatwia fotografowanie) jednak oczy już potrafią sprawiać figle.
Ale efekt nie jest tutaj najważniejszy, jeśli sama czynność sprawia radość.
Samo szukanie odpowiedniej kompozycji, obiektu, osoby ma swój urok.
Nie mam określonego zadania. Moje zdjęcia, mój aparat (za ciężko zaoszczędzone pieniądze) który już nie raz chciałam gdzieś zostawić, bo nie miałam siły go dalej targać na plecach.
Daje mi on ogromna satysfakcje, bo jest mój. Bo ciesze się z każdej chwili gdy wokół nadgarstka mam okręcony pasek z napisem:
Nikon.
Robię to tylko dla siebie, nawet nie pokazuje moich zdjęć "realnym" ludziom. Publikuje je tylko tutaj, to jest moje miejsce w internecie. Jeśli chce usłyszeć poważne i szczere opinie na temat danego zdjęcia to publikuje je na forum fotograficznych amatorów, których znam osobiście i wiem że nie sa to przypadkowi hejterzy.
W innych dziedzinach życia już przecież chodzi o sam cel. O zdobycie tego, czy tamtego, a najlepiej i tego i tamtego. Im ma się więcej tym jest lepiej.
Myślę tutaj o moich studiach. Kierunek jako tako może i dał mi się polubić, ale sprawia mi ogromne problemy. Widzę, że studia nie zaakceptują mnie z moimi ułomnościami.
A czasem mam wrażenie, że im bardziej się staram tym gorzej wychodzi. Chociaż już chyba gorzej być nie może.
Po raz kolejny gubię wątek i sens. Powstaje istny mętlik i chaos odzwierciedlający moje myśli.
Zajęłam tego posta od refleksji przychodzącej podczas oglądania zdjęć.
Czasem budzą w sercu fragment, który wydawał się nam obumarły już na zawsze. Było, minęło i nie wróci. Żałujemy, ale godzimy się z tym, bo nic nie jesteśmy w stanie zrobić, albo po prostu bo tak jest łatwiej.
Podobno dorośli ludzie tak się nie zadręczają duperelami i idą dalej. To ja nigdy nie będę dorosła. Nałogowo roztrząsam różne sprawy i rozmyślam co by było gdyby, albo po prostu marzę.
Tyle (tysięcy) już razy patrząc na ludzi w pociągu czy na ulicy dorabiałam im historię, spoglądałam na nich i zastanawiałam się co im w głowie może siedzieć. Nic to nie wnosiło ani w moje życie ani w ich, ale dorabianie historyjek w głowie ubarwia świat (mój) świat.
W piątek, kiedy byłam u Przemka (z tego dnia tez pochodzą zdjęcia) już na peronie kiedy odjeżdżałam poprosiłam Go o zdjęcie. Lubię po każdym naszym spotkaniu mieć zdjęcie. Nawet jeśli ma być to samojebka przedstawiająca tylko nasze twarze i krzywe miny :)
Jakbym chciała mieć udokumentowanie każdej wspaniałej chwili. Może kiedyś te wszystkie cyfrowe pamiątki na coś się przydadzą, kto to wie co życie przyniesie.
A może po prostu w chwili zwątpienia chcę się upewnić że to nie był sen, ze wtedy na prawdę byłam szczęśliwa, że w Jego ramionach niczego mi nie brakuje.
Nie zastanawiam się czy jestem dobra fotopstrykaczką czy też nie, robię to bo to lubię.
Póki co nie muszę się martwić kto utrzyma mnie, dom, dzieci, rodzinę, samochód. Mogę to po prostu robić i czerpać przyjemność. Nikt na mnie nie naciska ani nic nie wymusza w tej kwestii.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z piątkowej "wyprawy" do Przemka, robione telefonem z obiektywikami. Nie wiem czemu tym razem są tak bardzo wypikselowane. Mimo wszystko zaznaczam, ze to tylko aparat w telefonie.