Zostałam "przyszłą panną młodą"...
Moja własna osobista kuzynka została - Żoną.
Zdarza się, że ludzie biorą ślub i decydują się spędzić resztę życia razem. Za każdym razem kiedy widzę zakochane w sobie spojrzenia, wzruszam się. Bez względu na to co się mówi, to spotkanie osoby z którą chce się iść RAZEM przez życie jest ogromnym szczęściem.
Zazdrościłam kiedy tak pięknie wirowali na środku parkietu, wpatrując sobie nawzajem w oczy.
Chciałabym za parę lat mieć u swojego boku mężczyznę, z którym powiemy sobie "TAK". Będziemy żyć, długo i szczęśliwie, zakochani w sobie nawzajem.
Po sobotnich oczepinach podobno zyskałam "przyszłego pana młodego". Plotki głosił że byliśmy podstawieni: -urodziny w tym samym miesiącu -ten sam model telefonu -i do tego złapanie muszki i bukietu.
Czy to pierwszy mecz za paczkę makaronu? Nie wiem... Na pewno pierwszy w którym uczestniczyłam.
Mam być szczera czy lojalna co do drużyny/klubu któremu kibicuję? Gdzieś wewnątrz mnie pojawia się mała burza. Czuję wewnętrzny obowiązek, żeby stać za Lotosem Treflem Gdańsk, bo przecież noszę ich koszulkę i nie wstydzę się że trzymam za chłopaków kciuki. Z drugiej strony nie mogę milczeć, kiedy coś mi się nie podoba. To jest jak w związku, chcesz stać za swoim mężczyzną murem, ale kiedyś coś nie gra to rozmawiacie o tym. Z ta różnicą, że LTG nie chce nie wysłuchać... No cóż nie mam wyjścia, będę szczera.
Środa godzina 19 mecz Lotos Trefl Gdańsk-Espadon Szczecin. Żaden hit kolejki, mecz który nie zapowiada się ciekawie. Beniaminek, którego skład to dla mnie zlepek zawodników z historią: D.Murek M.Ruciak M.Zajder Ł.Perłowski. Zawsze mam nadzieję że takie kluby wywalczą Coś. W zeszłym sezonie powierzałam moje nadzieje w Bydgoszczy. Nie wyszło... Szczecin na razie nie błyszczy i nie zapowiada się aby byli odkryciem tegorocznej ligi. Lotos ostatnio też raczej dogrywa mecze do końca zamiast walczyć o każdy punkt. Bilety ulgowe w cenie 17zł na wcale nie najlepszy sektor nie zachęcały mnie do pójścia na to spotkanie. Mój studencki budżet raczej nie jest a tyle wydolny, żeby uczestniczyć w każdym meczu w Ergo Arenie.
Nie tylko ja mam takie kalkulacje. Z meczu na mecz ludzi na trybunach jest coraz mniej. Dział marketingu zorganizował akcję zbiórki makaronu dla Banku Żywności nawiązując do włoskiego pochodzenia trenera Anastasi'ego. Każdy kto przyniósł paczkę makaronu wszedł bez dodatkowych opłat na mecz. Do tego za zatankowanie na trzech gdańskich stacjach paliw dostawało się voucher który można było wymienić na 2 bilety na mecz. To już jest desperackie wypełnianie hali. Dla mnie to jest żenujące. Akcja z makaronem mnie kupiła, a w zasadzie, to ja kupiłam makaron i poszłam z nim na mecz. :) Dziwnie czułam się idąc do biedronki po "bilet na mecz". Myślałam, że chętnych będzie sporo. Mimo, że na hali były szkoły, makaronocy, kierowcy i inne osoby które dostały darmową wejściówkę to nawet nie była wypełniona pierwsza kondygnacja... Przypuszczam, że gdyby nie te akcje to na trybunach nie zasiadło by nawet 400 osób. Co spowodowało taki odpływ kibiców?
Mecz finalnie skończył się wynikiem 3-1 na korzyść Gdańska. Mecz był punkt za punkt, ale drzazgi nie latały. Szczecin do tego momentu przegrywał wszystko co tylko mógł, miałam wrażenie że przyjechali tu w zasadzie po prostu odebrać mecz a nie walczyć o zwycięstwo. Za to Lotos, no cóż przyszli bo im płacą. Jakby musieli odbębnić te 8h w biurze od 8 do 16 a potem wrócić do domu i zająć się swoimi sprawami. Gdzie jest walka? Gdzie jest rywalizacja? Gdzie jest trener ustawiający taktykę zespołu? Motywujący swoich podopiecznych? W bajkach razem z dinozaurami? Panie Trenerze, Pan jest Włochem, Pan potrafi przecież pobudzić Treflaków. Już nie rysuje się na tabliczkach kółeczek strzałek i krzyżyków? Nie przegląda się statystyk? Nie dyskutuje się ze sztabem? Gdzie jest współpraca i chęć gry aż do zwycięstwa? Skończyło się?
Jeśli to się nie zmieni, to kibiców nie przybędzie. Nikt nie chce patrzeć jak drużyna się męczy. Pierwsze dwa sety była energia i chęć kibicowania. Jednak później i trybuny ucichły... W Gdańsku skończyła się już pewna epoka. Pytanie tylko, że jeszcze w tym sezonie zacznie się coś nowego, lepszego? Skład się nie zmieni, ale może zmieni się styl gry? W statystykach nie wygląda wszystko aż tak źle 9 miejsce na 16 drużyn, to jeszcze żadna tragedia. Ale dzisiejsze wymęczone 3-1 z drużyną która do tej pory wygrała tylko jeden set (DZISIAJ!) nie jest dla mnie pełnym zwycięstwem. Szczecin dziś miał niejednokrotną szansę, na wygranie meczu i tie-break był wielce prawdopodobnym rozwiązaniem. A w 5 secie wszystko może się zdarzyć.
Lubię mecze kończące się 3:1. Czuję wtedy, że to był dobry mecz. Są drużyny, z którymi inny wynik niż 3:0 to "porażka". Czuję niedosyt, który momentami przeradza się w żal, że "moja" drużyna nie walczy. Treflu proszę Cię, nie o zwycięstwa, ale chociaż o walkę, o ta energie która wisiała jeszcze nie tak dawno nad drużyną. Chciałabym wracać pozytywnie naładowana po meczu. Wróciłam do domu ze zdartym gardłem i obolałymi rękoma, ale wewnętrznie jest mi smutno. Spędziłam świetny czas w towarzystwie przystojnego bruneta, ale mecz nie wywarł na mnie wrażenia. Po prostu był. Miałam super miejsca, bo to jest jedyny plus małej ilości kibiców. Można usiąść gdzie się chce, bo w każdym sektorze było dużo wolnych miejsc. Środkowy sektor na przedłużeniu siatki w 3 rzędzie. Czułam się w centrum meczu. Nie byłam gdzieś na trybunach, tylko tuż obok.
Drugi mecz sezonu PlusLigi 2016/2017 uważam za zaliczony. Tak tylko zaliczony. Obejrzeć, odhaczyć, zapisać wynik i czekać na następny z nadzieją, że Lotos obudzi w sobie siłę Neptuna. I następnego przeciwnika rozniosą widłami na strzępy.
NASTĘPNEGO MAM NA MYŚLI, NASTĘPNEGO PRZECIWNIKA, A NIE PRZYSZŁEGO MISTRZA PGE SKRE BEŁCHATÓW. Bo jak wiemy SKRA to SKRA i klasa sama w sobie.
Skra na prezydenta, ale Lotos tuż za nią na zastępce. :)
Są takie dni kiedy wydaje mi się, że jestem w bajce. Tylko gdzieś z tył€ głowy kołacze się myśl, że zaraz się obudzę, a piękna bajka była tylko snem. Budzisz się rano ze wspomnieniem dnia wczorajszego, z muzyką jeszcze brzmiącą w uszach, nawet jeśli to nie był wieczór życia, to wieczorna rozrywka w mieście nastraja pozytywnie na kolejne dni. Ani Ty nie jesteś super tancerzem, a tym bardziej ja, ale uwielbiam kiedy Twoje ciało porusza się w ten sam rytm co moje.
Morze nie wyschło, ale jak tak dalej pójdzie to je zwieje. Zawsze lubiłam Bałtyk po za sezonem, ale dzisiaj przypomniał mi co to znaczy mieć zmarznięte dłonie do tego stopnia, że napisanie smsa jest niemożliwe. Spacer plażą to bardzo dobry pomysł, tylko jedno ALE ubierzcie się jakby na dworze było -10 stopni. Czapa, rękawiczki i kurtka z futrem na kapturze to nie przegięcie.
Jakiś czas temu zasmucona faktem 21 urodzin zrobiłam listę rzeczy, które chcę zrobić jako dwudziestojednolatka. Póki jeszcze jestem piękna i młoda. W przeciągu 24 godzin udało mi się spełnić 3 podpunkty. Mi to za dużo powiedziane, spełniliśmy je MY. Zostałam zabrana dzisiaj na obiad do North Fisha. Jak to możliwe, że dzisiaj dopiero zawitałam tam pierwszy raz? Nie mam pojęcia. Jestem strasznie wybredna i w typowych sieciówkach fastfoodowych mam jedno danie które biorę zawsze. A tu nie wiedziałam na co się zdecydować, bo nic mnie nie odrzucało. Pierwszy raz nie wybierałam mniejszego zła...
Na deser STARBUCKS. Kawa z ciachem to jest to, co zawsze poprawia mi humor.
Mam nowy telefon to szaleję, biegam po Gdańsku i próbuję ograniczać wolność małym wirtualnym stworzonkom. Dzisiaj na jelitkowskiej plaży znalazłam podskakującego Magikarpia.
A to takie dwa Psajdaki :) Jeden mały żółty gruby, drugi trochę większy.
Są rzeczy do których mam słabość. Małe żółte tic-tacowate Minionki, żółciutkie Psyducki. Nie trzeba mieć idealnej klepsydrowatej figury żeby być uroczym. I tym mottem zakończę.
Skończyły się wakacje, zaczęły się studia. A co za tym idzie zaczyna się sezon klubowy na ErgoArenie. W sobote nastąpiła inauguracja sezonu basketligi w Trójmieście. Koszykarze z Trefla Sopot, podejmowali u siebie Stelmet Zieloną Górę. Obecnego mistrza Polski. Sama pewnie nigdy bym się nie wybrała na kosza. Przez 12 lat mojej edukacji szkolnej, w koszykówkę "grałam" może 2 razy, dlatego też moja znajomość tematu jest dość uboga. Szczęście chciało, że wygrałam podwójny bilet na mecz. Mając jeszcze chwilę przed wyjściem na uczelnie przeglądałam posty na facebooku...Przewijałam i zatrzymałam się na konkursie. Udało się. Wygrałam i zdobyłam nowe doświadczenie w kibicowaniu.
Oglądanie nocnych zmagań koszykarskich w Rio na coś się przydało. Faktem jest że po prowadzeniu przez 2,5 kwarty finalnie wynik był 69:84 na korzyść Stelmetu. Pod koniec Sopot wyglądał gdyby zawodnicy sami nie wiedzieli co mają robić... Nie znam zawodników, ale z mojego olimpijskiego doświadczenia wiem, że z zasady biali koszykarze w starciu z Amerykanami mają się tak jak polscy sprinterzy do dzamajczyków... Może i są dobrzy, ale przegrywają już w blokach startowych. A w ostatniej kwarcie po stronie stelmetu grało 3 czarnoskórych, którym wszystkie rzuty za 3 pkt wpadały do kosza. Jeżeli chodzi o widzów to było ponad trzech tysięcy, a atmosfera jaka tam panowała była niczym z imprezy sąsiedzkim. Jakby wszyscy się tam znali, kontrolowali rozgrywki, transfery i kibicowali razem w klubem kibica.
Moje odczucia co do koszykówki? Jakie to dynamiczne i kontaktowe, a po części też trochę brutalne. Sobotnie popołudnie a na trybunach przeważają rodziny z dziećmi. Super alternatywa na taką pogodę kiedy chce się spędzić razem czas. Nic tak nie łączy ludzi jak kibicowanie tej samej drużynie.
Jesień zawitała w pełni w codzienne życie. I to nie tylko kasztanami i kolorowymi liśćmi, ale chłodem, deszczem i kałużami. Jak przeżyć ten koszmarny czas? Nie mam pojęcia, ale kubek kawy, gruby koc i drugie 36,6 obok na pewno choć trochę pomoże. A w chwilach depresji dobra bajka. Jestem po depresyjno-nocnym oglądaniu "Zwierzogrodu". POLECAM!!! Dobra bajka nie jest zła, szczególnie wtedy gdy zakończenie jest pozytywne. Kolejna bajka gdzie kobieta/króliczyna jest bohaterką, do pary z facetem/lisem ale jednak to ona dowodzi. Nie jest tylko ładnie wyglądającą bezbronną figurką którą książe ratuje z opresji. Z całą moją miłością do Disneya ale bajki powielają stereotyp, że idealny książe ratuje dziewczynę. Z Księciem u boku zawsze łatwiej, to jest fakt. Ale miło byłoby gdyby dziewczyna też potrafiła o siebie zadbać a nie tylko czekać na swojego bohatera.
Trochę przeskoczyłam z tematu koszykówki na samowystarczalność kobiet... :-) znów wprowadziłam chaos. Jesień też jest chaotyczna. Jednego dnia jest ciepło i świeci słońce,a drugiego temperatura spada poniżej 10 stopni, pada i jestq wietrznie,do tego stopnia że wolisz moknąć niż szarpać się z parasolem, bo wiesz że prędzej się połamie niż ochroni przed ulewą.
Jeszcze nie mam stałego internetu, głośniki leżą w szafie, w szufladach biurka panuje jeszcze rozgardiasz...
Ale jestem... Mieszkam, żyję i próbuję się wtopić w to miasto. Nauczyć się żyć w zatłoczonych tramwajach. Nauczyć się nie wchodzić na ludzi na przejściu dla pieszych, gdy z jednej i z drugiej strony ulicy, nacierają na siebie niczym dwie wrogie armie. Gdy jeden z wojowników zastanie drugie temu z przeciwnej strony nie raz słychać zgiełk ostrych języków. Czasem myślę, że każdorazowe wyjście na ulice jest jak rzucenie rękawicy losowi.
Już pierwszego dnia z kartą miejską w portfelu zaliczyłam kolizję tramwaju, który jechał przed moim. Na tyle dobrego, że to było niedaleko uczelni to mały spacerek jeszcze nikomu nie zaszkodził. Gdyby nie napotkana bestia, która wyskoczyła mi z krzaków. Ruda, wredna, na małych łapkach z perfidnym pyskiem. Gdy muszę liczyć sama na siebie jest stanowczo odważniejsza. Na pewno gdyby ze mną ktoś szedł to bym się na tą osobę rzuciła z przerażeniem. Już trochę nie wypada w wieku 21 lat panicznie bać się dziczyzny, bez względu czy widzę sarnę z pociągu, samochodu czy na własne oczy. Ja marząca kiedyś o być weterynarzem... Życie weryfikuje marzenia.
Czasem tak tylko nieśmiało zerkam przez okno z nadzieją, że może gdzieś na horyzoncie majaczy mi skrawek morza... Niedoczekanie.
Ktoś kupuje mieszkanie, mebluje ze tanim kosztem, starymi meblami, których sama w życiu bym nie wstawiła do swojego mieszkania i wynajmuje. A Ty masz się tam zaaklimatyzować i czuć "jak u siebie" bo przecież staje się ten pokój twoim "domem", tymczasowym ale domem. Wracasz z uczelni ledwo żywy i myślisz tylko żeby położyć się na "swoje" łóżku, ale położyć na "swoim" dywanie z słuchawkami w uszach. A czy bez spadku w rodzinie możemy się dorobić swojego pokoju, swojego łóżka, swojego salonu? Czy jesteśmy skazani za dopasowywanie się do cudzych gustów i cudzych warunków mieszkaniowych?
Skończę studia, będę miała własne mieszkanie/dom i będę niezależna. Prawda jest taka, że albo od kogoś dostanę pomoc przy kupnie, albo będę zależna od banku, a co za tym idzie od pracodawcy, bo gdyby z jakiegoś powodu przestał co miesiąc wysyłać pieniądze na konto, to dom zacząłby należeć od banku. Czy jesteśmy skazanie za bycie zależnym i dopasowywanie się zawsze do sytuacji? Czy nigdy nie będziemy dyrektorami własnego życia?
Im mijają mi kolejne urodziny, a ja się zaczynam zastanawiać jak to ma wyglądać po studiach. Zaczyna przepełniać mnie strach.
Nie ma internetu o odpowiedniej wydajności to i nie ma zdjęć :)